Naszym motorem napędowym jest organizacja wydarzeń biegowych

Z Honoratą Janowicz i z Hubertem Kukawą z Opalenickiego Klubu Biegacza rozmawia Jagoda Haloszka.


Naszą rozmowę zacznę od sztampowego pytania – jak powstał pomysł na założenie Opalenickiego Klubu Biegacza? 

[Honorata Janowicz]: Pomysł narodził się jesienią 2011 roku, kiedy grupa około 7-8 osób regularnie spotykała się na wspólne bieganie w Opalenicy. Stwierdziliśmy, że fajnie byłoby się zorganizować, mieć wspólne barwy, razem trenować i uczestniczyć w zawodach. W tamtym czasie klub nie był jeszcze oficjalnie zarejestrowany, a naszym nieformalnym prezesem był Piotr Powel. Początkowo było nas tylko 10-11 osób, ale z czasem liczba członków zaczęła rosnąć.

[Hubert Kukawa]:  Początkowo było to połączenie kilku rodzin i ogromnym kłopotem było stworzenie władz zgodnie ze statutem, bo członkowie zarządu nie mogą być spokrewnieni ani spowinowaceni z komisją rewizyjną, a u nas tych powiązań było całe mnóstwo – małżeństwa, rodzeństwa, kuzynostwa. Finalnie wszystko się jednak udało. Od początku był to więc bardzo rodzinny klub i wielu bliskich naszych klubowiczów również zaraziło się tą pasją i dołączało do nas, zacieśniając jeszcze bardziej relacje. 

Ile osób obecnie liczy klub?

[Hubert Kukawka]: Obecnie mamy 52 członków. To spory wzrost w porównaniu do początków, kiedy w 2015 roku rejestrowaliśmy klub jako stowarzyszenie. Aby spełnić wymogi formalne, potrzebowaliśmy minimum 15 osób. Ostatecznie udało się i 25 września 2015 roku oficjalnie zarejestrowaliśmy klub. U nas wszystko dzieje się jesienią.

Jakie były pierwsze kroki po rejestracji?

[HK]: Kluczowym momentem było ustalenie statutu klubu, naszych celów i sposobu działania. Wiedzieliśmy, że chcemy angażować lokalną społeczność, promować aktywność fizyczną oraz organizować biegi i wydarzenia. Oglądaliśmy jak w sąsiednich miastach kluby się rozwijają, jak organizują różnego typu imprezy, a my staliśmy w miejscu tak naprawdę. Czegoś nam brakowało, a brakowało wiadomo pieniędzy. W 2016 roku po raz pierwszy otrzymaliśmy dotację z gminy, która wynosiła 4800 zł. Byliśmy tym ogromnie zaskoczeni, zwłaszcza że dopiero zaczynaliśmy jako zarejestrowana organizacja. Pierwsze co zrobiliśmy, to zamówiliśmy koszulki, wszystkie równe dla nas. To był ważny krok w budowaniu naszej tożsamości jako klubu. Później zaczęliśmy planować kolejne inicjatywy i wydarzenia.

[HJ]: Naszym motorem napędowym jest organizacja wydarzeń biegowych, które integrują lokalną społeczność. Chcemy promować aktywność fizyczną, zachęcać ludzi do biegania oraz pokazywać, że nasze tereny są idealne do uprawiania sportu. Mamy piękne okolice – lasy, Sielinko, Kopanki, a także Terespotockie. To wszystko, co chcemy wykorzystać, by inspirować innych. Stąd też narodził się pomysł na Nocny Bieg Świętojański. 

Opowiedzcie trochę o tym pomyśle.

[HK]:  Jednym z naszych flagowych projektów był organizowany Nocny Bieg Świętojański. To była świetna okazja, by przyciągnąć ludzi z miasta i okolic, a jednocześnie pokazać potencjał naszych terenów. Pierwszy nocny Bieg Świętojański zorganizowaliśmy wraz z OSIR Opalenica w 2015 roku na dystansie 10 kilometrów. Wzięło w nim udział 48 uczestników, co wtedy było dla nas dużym osiągnięciem. Byliśmy zupełnie nowi w organizacji takich wydarzeń, więc nie mieliśmy medali – zamiast tego rozdaliśmy drewniane breloczki w kształcie liścia klonu i przypinki. Pamiętam, że pierwsza edycja biegu była pełna emocji i niepewności. Ludzie pytali nas, czy mają zabrać latarki lub czołówki, czy trasa będzie oświetlona. Nie umieliśmy im odpowiedzieć na te pytania, bo sami nie wiedzieliśmy, co nas czeka o 21 godzinie w lesie. Ostatecznie wszystko udało się świetnie, a uczestnicy z uśmiechami wrócili na ognisko, które zorganizowaliśmy w Sielinku. Do późnych godzin nocnych rozmawialiśmy wtedy o naszych planach na przyszłość. Ta impreza pokazała nam, że jeśli chcemy się rozwijać, musimy formalnie zarejestrować klub, co stało się jeszcze w tym samym roku, o czym już mówiliśmy.

Angażujecie się również w Bieg Opalińskich, który mimo tego, że kojarzy się z Wami, to nie do końca tak jest. 

[HK]: Tak, Bieg Opalińskich nie jest naszą imprezą. Dostaliśmy taką łatkę, że skoro bieg odbywa się w Opalenicy, to organizuje go Opalenicki Klub Biegacza. A tak naprawdę inicjatorem i organizatorem Biegu Opalińskiego był Jacek Flak-Marcinkowski. To on, jako doświadczony biegacz z wieloma sukcesami na koncie, był głównym gospodarzem tego wydarzenia. W pewnym momencie jednak, gdy liczba uczestników zaczęła przekraczać 100 osób, Jacek przekazał organizację biegu OSiR-owi. Wówczas OSIR poprosił nas o wsparcie – zarówno nasze doświadczenie, jak i zasoby ludzkie. Pomagaliśmy w promocji biegu, zabezpieczeniu biura zawodów oraz organizacji wydarzenia. Chociaż można nas nazwać nieformalnymi współorganizatorami, to Bieg Opalińskich zawsze był i jest inicjatywą Jacka, a nie naszą własną imprezą. W ogóle musimy zaznaczyć, Jacek przyczynił się rejestracji naszego klubu.

Jak?

[HK]: Do rejestracji klubu brakowała nam jedna osoba, ponieważ według regulaminu powinno być 15 osób i Jacek dał się przekonać. Później były kolejne pomysły m. in. Bieg Noworoczny, który jest takim naszym przywitaniem nowego roku. Pamiętam, jak w pierwszej edycji przywoziłem kiełbasę w kociołku. 

[HJ]: Ten bieg jest mniej oficjalny niż wszystkie wydarzenia, które organizujemy. Bez pomiaru czasu, na luzie, taki dla naszego klubu i mieszkańców Opalenicy (choć zdarzali się przyjezdni z dalszych stron), aby dobrze rozpocząć rok i wspólnie zainaugurować go na biegowo. 

Wspominamy różne zawody, biegi, ale brakuje mi nadal jednego z najdłuższych pod względem godzin. Skąd w ogóle wzięła się idea tego wydarzenia? 

[HK]: To było o wiele później. W 2025 r. będziemy biec po raz 9. Początkowo nie myśleliśmy o tym jak o regularnym wydarzeniu, ponieważ wszystko zaczęło się właściwie wieczorami, w jesienne dni. Rozmawialiśmy wtedy bardzo dużo przez telefon. Zbliżała się 25. edycja Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, a my jako rodzice, zaangażowani w działalność lokalnego sztabu, chcieliśmy zrobić coś, by wesprzeć tę inicjatywę. Pomysł narodził się z potrzeby pokazania, że jesteśmy częścią tego, co się dzieje w Opalenicy. Chcieliśmy zrobić coś, co wspiera orkiestrę, a jednocześnie angażuje mieszkańców. Warto podkreślić, że nasze dzieci także korzystały dzięki orkiestrze m.in. z badań słuchu, więc czuliśmy ogromną wdzięczność. Rozmawialiśmy o tym przez długie tygodnie, bo zależało nam na tym, by wszystko dobrze zaplanować.

Rozumiem, że decyzja o tym, co dokładnie zrobić, nie była łatwa. Jakie były Wasze rozważania na początku?

[HK]: Tak, to był duży dylemat. Rozmawialiśmy o różnych opcjach – o biegu na 5 km, 10 km, a może nawet o biegu przez las. Chcieliśmy zrobić coś oryginalnego. Potem pomyśleliśmy o wyzwaniu 24 godzinnego biegu i w końcu uznaliśmy, że jednak musi być 25 godzin, bo to 25. finał i że jest to coś, co jest osiągalne, ale jednocześnie wymagające. Na początku spotkaliśmy się z różnymi reakcjami pt. „To jest Opalenica, to nie wyjdzie”. Później rozmawialiśmy z Krzysztofem Sadowskim. I to było kluczowe spotkanie, które dało nam zielone światło do dalszych działań. Pomimo wszystkich wyzwań, udało się stworzyć coś wyjątkowego. Pamiętam, że medale na pierwszą edycję były naprawdę chałupnicze – zrobione z naklejek, bo nie mieliśmy jeszcze funduszy na coś bardziej profesjonalnego. I mimo to, udało się zebrać ludzi i wszystko ogarnąć. A teraz, po kilku latach, ten bieg stał się jedną z najważniejszych tradycji w Opalenicy. 

[HJ]: Muszę dodać, że bardzo dużo ludzi przychodziło w nocy i nas wspierało. 

[HK]: Tak, nawet przy pierwszej edycji przyjechała telewizja TVN. Dla nas to był prawdziwy, kolokwialnie rzec ujmując – kosmos. Jak telewizja się zainteresowała takim biegiem, mając tyle wydarzeń w Warszawie i w innych miastach. Wtedy specjalnie musieliśmy skrócić pętlę, bo trzeba było pokazać jak robimy zmianę. Więc wszystko było robione na partyzanta, ale udało się. I w kolejnej edycji już przyłożyliśmy się jeszcze bardziej. Trzeb przyznać, że z roku na rok coraz więcej pieniędzy udaje nam się zebrać. 

Może być zdjęciem przedstawiającym 10 osób, ludzie stoją i na świeżym powietrzu

W czasie WOŚP biegają nie tylko starsi, ale też młodsi.

[HK]: Nasi klubowicze na orkiestrę przebierają się na biegi dziecięce w postaci z bajki. I to jest takie też fajne. I te dzieci czekają. Kto w tym roku będzie? Czy będzie Batman? Czy będzie Smerfetka? To jest bardzo miłe. 

Historia Waszego śpiewania podczas tego biegu to świetny przykład na to, jak kreatywność i poczucie humoru mogą zbliżać ludzi i przełamywać bariery.  Co skłoniło Was do wyjścia ze strefy komfortu i stworzenia takiej dodatkowej atrakcji?

[HK]: Ja to wymyśliłem. Wszystkie szalone pomysły zawsze były moje. Chodziło o to, żeby urozmaicić wydarzenie. Samo bieganie, choć ważne, bywa monotonne. Chcieliśmy, żeby coś się działo w trakcie. Dwa lata temu, podczas jednego z biegów, wpadłem na pomysł: „Zaśpiewajmy coś!”. Mieliśmy świeżo wyremontowane Centrum Kultury, więc pomyślałem, że można to wykorzystać. Podsunąłem ten pomysł Krzysztofowi Sadowskiemu, a on zrobił wielkie oczy: „Wy? Śpiewać?”. Ale powiedziałem: „Jak robić, to robić!”. Zebraliśmy kilka osób. Wszyscy byli zestresowani i zawstydzeni. Każdy dostał swoją rolę:. Spotkaliśmy się, by przećwiczyć występy. Podczas jednej edycji chcieliśmy dodatkowo uczcić urodziny naszego wiceprezesa. To osoba, na którą zawsze można liczyć, więc postanowiliśmy przygotować dla niego niespodziankę. Przebrałem się za Marilyn Monroe – czerwona sukienka, falbany, wszystko na ostatnią chwilę. Sukienka nie była nawet do końca zapięta! Ale udało się, a śmiechu było co niemiara.

Mówi się, że nie zatrzymaliście się tylko na biegach dla WOŚP, gdzie pomaganie łączy się z bieganiem. Skąd wziął się pomysł na Duathlon? 

[HJ]: Tak, to prawda. Kiedy zaczęło nam świetnie wychodzić organizowanie biegów, stwierdziliśmy, że warto podnieść poprzeczkę. Z siostrą uczestniczyłyśmy w różnych zawodach triatlonowych i duathlonowych, i pomyślałyśmy, że to coś, co możemy również wprowadzić u nas. Triatlon to trudna sprawa, bo nie mamy w naszej gminie nadającego się do tego akwenu, ale duatlon – czyli bieg, rower, bieg – jak najbardziej. W Porażynie mamy świetne zaplecze – piękna polana, lasy, to idealne miejsce na takie wydarzenie.

A jak wpadliście na pomysł, żeby to wydarzenie miało charakter charytatywny?

[HK]: Brakowało nam tego punktu zapalnego, czegoś, co by połączyło naszą pasję z pomaganiem innym. Zaczęliśmy organizować biegi dla WOŚP i zauważyliśmy, jak ważne jest, żeby pokazać, że robimy coś dla innych. Jesteśmy rodzicami, więc chcieliśmy pomagać dzieciom, zwłaszcza tym, które były w trudnej sytuacji. W naszej gminie jest wiele takich osób, a przez to, że nasza społeczność była coraz bardziej świadoma takich potrzeb, postanowiliśmy przeznaczyć część zebranych funduszy na pomoc tym dzieciom. Na początku pojechaliśmy na pierwsze spotkanie do Nadleśnictwa Grodzisk, bo wiedzieliśmy, że ich wsparcie może być kluczowe. Wtedy jeszcze nie znaliśmy tych ludzi. Byliśmy zaskoczeni, bo oni naprawdę chętnie chcieli nam pomóc. To był ten moment, kiedy zaczęliśmy czuć, że nasza inicjatywa zyskuje poparcie.  Zauważyliśmy, że instytucje zaczęły sobie “wyrywać”, co one dadzą. Później dołączyli do nas także inni partnerzy, jak powiat, gmina i OSIR, który załatwił nam stojaki na rowery. To była prawdziwa współpraca, którą bardzo doceniliśmy.

Jak wyglądały same zawody podczas pierwszej edycji?

[HK]: Organizowaliśmy wszystko w pośpiechu, ale z ogromnym sercem. To było nasze pierwsze doświadczenie, ale z każdą edycją było coraz lepiej. Pamiętam, że udało się zebrać 3 tysiące na pomoc dla dwóch dziewczynek z naszej gminy, które potrzebowały wsparcia w leczeniu. Z każdą edycją rosła nie tylko liczba uczestników, ale i wysokość przekazywanych pieniędzy. Zaczęliśmy przekazywać całe wpisowe na pomoc dzieciom. W niektórych edycjach udało się zebrać już ponad 10 tysięcy złotych, co jest naprawdę imponujące. 

[HJ]: Z biegiem czasu zaczęliśmy także nawiązywać współpracę z przedszkolami, a w tym roku i w poprzednim roku dzieci z przedszkola malowały medale dla uczestników. Każdy medal był inny, wyjątkowy – niepowtarzalny, co nadawało całej imprezie jeszcze bardziej osobisty charakter.


Wspomnieliście, że Wasze biegi stały się rozpoznawalne w Opalenicy, ale nie mogę nie zauważyć, że również Wasze fioletowe kurtki z żółto-pomarańczowym liściem klonu są bardzo charakterystyczne.  Jaka jest geneza Waszych barw i logotypu?


[HJ]: Tak, rzeczywiście, nasze barwy są bardzo rozpoznawalne. Liść klonu jest symbolem naszych pierwszych spotkań biegowych, które odbywały się na ulicy Klonowej. Wtedy jeszcze nie było obwodnicy, więc to była główna droga do Sielinka. A że te spotkania miały miejsce jesienią, liście na drzewach były w pięknych, żółto-pomarańczowo-czerwonych odcieniach, co stanowiło inspirację do naszego logo.  I chyba właśnie Piotr Powel wpadł na ten pomysł, żeby się tak fajnie odznaczał. Co do fioletowego koloru, to pomysł narodził się z rozmów z moją siostrą. Chcieliśmy, żeby nasze  barwy były wyjątkowe i wyróżniały się spośród innych klubów. W tamtym czasie inne kluby miały już swoje stałe kolory – na przykład klub z Nowego Tomyśla miał zielone, z Zbąszynia biało-niebieskie, a Grodzisk – czarne. W Poznaniu widzieliśmy, że dużo osób biegało w niebieskich strojach, więc postanowiliśmy, że nasz klub będzie miał coś naprawdę innego. Tak padło na kolor fioletowy.

Mówiliście, że bardzo chętnie angażujecie się w pomoc. Niedawno jeden z Waszych kolegów znalazł się w trudnej sytuacji życiowej. Natychmiast ruszyliście z pomocą. Możecie opowiedzieć o tym, jak to wyglądało? 

[HK]: Tak, to dla nas wszystko było bardzo świeże, bo do tej pory nigdy nie organizowaliśmy zbiórek. Zawsze to my byliśmy tymi, którzy wpłacali, ale nigdy nie robiliśmy czegoś takiego dla siebie, bo nie było nam to potrzebne. Kiedy w nocy dostałem wiadomość od Przemka, że wydarzyło się coś strasznego, to byłem w szoku. Przemek to nasz bliski przyjaciel, więc nie mogliśmy po prostu stać z boku. Od razu ruszyliśmy do pomocy. W pierwszym dniu byliśmy już u niego, sprzątaliśmy resztki gruzu, które spadły z dachu. Od tego momentu regularnie ktoś z nas przyjeżdża, żeby mu pomóc, żeby rodzina nie została sama, tylko czuła wsparcie i mogła liczyć na nas, na klub. To było naprawdę wzruszające, jak wielu naszych klubowiczów od razu się zaangażowało. Każdy wniósł coś od siebie, niezależnie od tego, czy miał narzędzia, czy czas, czy po prostu wiedział, jak zorganizować zbiórkę, czy znaleźć potrzebne rzeczy. Każdy znalazł swoje miejsce. W klubie mamy naprawdę dobrą atmosferę, gdzie każdy szanuje innych, docenia ich wkład, a przede wszystkim mamy mnóstwo empatii i nie jesteśmy obojętni na problemy innych. To naprawdę buduje nas jako wspólnotę. 

Padło już kilka razy słowo „rodzina”, które tak mocno przewija się przez Waszą historię i chyba odmieniliście w naszej rozmowie przez wszystkie przypadki. A jak Wasze rodziny reagują na Waszą pasję? 

[HK]: Nasza pasja to dla nas i naszych rodzin naprawdę wspaniała edukacja, zwłaszcza dla dzieci. Pokazujemy im, że istnieje coś więcej niż komputer, niż życie wirtualne, że można się zaangażować w coś prawdziwego. I to jest coś, co jest dla nas cenne – dzieci uczą się, że poza codziennymi obowiązkami i rutyną, rodzice mają swoje pasje. Często mama i tata są wkręceni w tą pasję na równi, co pokazuje, jak ważne jest, by znaleźć czas na coś, co sprawia radość. Każdy rodzic z klubu, z którym rozmawiamy, podkreśla, jak fajnie jest, że dzieci zaczynają rozumieć, że ich rodzice też mają pasję i to sprawia, że angażują się w różne działania, takie jak nasze biegi czy inne zajęcia. Nasza koleżanka Ania, która pracuje w przedszkolu, zawsze pokazuje, jak można wpleść pasję do biegania w codzienne życie. Jej chłopaki biegają razem z nią, a ona sama, kiedy przywozi ich na treningi piłkarskie do Opalenicy, ponieważ mieszka po za miastem, także korzysta z czasu dla siebie i biegnie po mieście, by wykorzystać czas do maksimum. Wszyscy tak staramy się dopasować harmonogramy, żeby znaleźć czas na wszystko, bo pokazujemy dzieciom, że jeśli naprawdę chcesz, to zawsze znajdziesz chwilę na to, co sprawia tobie frajdę. A czas na nudzenie się przed komputerem? Nie ma na to miejsca. U nas zawsze jest czas na aktywność i wspólne spędzanie czasu. Dzieci to widzą i zaczynają chwytać tę pasję. 

 

A jak zaczęła się Wasza współpraca z przedszkolem?

[HJ]: Historia z przedszkolem zaczęła się przez Anię. Pani nauczycielka wychowania przedszkolnego zapytała nas, czy przyjdziemy z przyjaciółmi z klubu i zorganizujemy bieg „Sprintem do maratonu” dla dzieci, żeby zarażać je naszą pasją. To było jakieś 5-6 lat temu, a już wtedy dzieci zaczynały rozumieć, że aktywność fizyczna to nie tylko zabawa, ale coś wartościowego.

[HK]: Widzą, że ludzie w Opalenicy angażują się w różne rzeczy i z uśmiechami przychodzą na nasze wydarzenia. Na koniec tego sprintu wszystkie nauczycielki biegną, a w tle jest mnóstwo śmiechu i radości, bo maluchy kibicują, np. „Brawo pani Amelka!”. To są naprawdę niezapomniane chwile, których nie da się opisać słowami. Te dzieci doceniają nasz czas, a my z radością wracamy tam co roku, by dzielić się swoją pasją. Każdy w klubie stara się tak zaplanować swój kalendarz zawodowy, żeby móc pójść do przedszkola, pobawić się, pocieszyć dzieciaki i po prostu spędzić czas z nimi. To doświadczenie jest naprawdę wartościowe. Każdemu, kto nie ma pomysłu na życie, polecam zająć się swoją pasją i zarażać nią innych.

 

Swoimi działaniami pokazujecie, że dla wszystkich jest u Was miejsce. Jakie było znaczenie Mariusza Adamczaka w Waszym klubie i jak jego historia wpływa na postrzeganie aktywności fizycznej przez osoby z niepełnosprawnościami? 

[HK]: Mariusz jest z nami praktycznie od samego początku. To fantastyczna osoba, która świetnie pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych, szczególnie kiedy ktoś ma wątpliwości co do swojego zdrowia czy możliwości. Często, kiedy ktoś myśli o klubie, to wyobraża sobie profesjonalistów, ale my zawsze mówimy, że nie o to chodzi. Nasz klub to miejsce, gdzie można robić coś dla siebie, wpasować się w coś, co daje nam relaks i odskocznię od codzienności. Mariusz jest tego świetnym przykładem. Ktoś zawsze narzeka, „a mnie coś boli, bo mnie noga boli, bo mnie ręka boli”. Spójrz na niego. Mariusz od dzieciństwa jeździ na wózku inwalidzkim i pokazuje, że można się ruszać, można brać udział w zawodach, podróżować, uczestniczyć w wydarzeniach, mimo trudności. On ciągnie do świata, pokazuje to, że można, jak tylko się chce, wziąć udział w zawodach, pojechać gdzieś na drugi koniec kraju, czy nawet Europy.  Jego zaangażowanie i aktywność pokazują, że można żyć pełnią życia, mimo trudności, które napotykają osoby z ograniczeniami fizycznymi. 

I w tej historii znowu z tego, co wiem pokazujecie, że jak trzeba, to pomagacie.

[HK]: Kiedy Mariusz miał wypadek w trasie treningu,  klub się zaangażował i pomógł mu w wielu sprawach. Zorganizowaliśmy pomoc przy jego codziennych obowiązkach, np. wyprowadzanie jego psa, Dyzia, którego wszyscy z Opalenicy znają. Ponadto udało się załatwić Mariuszowi nowy elektryczny wózek, mimo że korzystał z niego tylko kilka razy, to i tak była to ogromna pomoc. To historia, która naprawdę pokazuje, że jeśli tylko się chce, można przezwyciężyć trudności i pokazać innym, że niepełnosprawność nie ogranicza możliwości.

Biegacie, pomagacie, ale też dbacie o środowisko –  tu żyjemy, tu biegamy, choć nie śmiecimy, to posprzątamy, brzmi Wam to hasło znajomo?

[HJ]: Tak, powstała akcja sprzątania śmieci, bo często biegamy po obwodnicy. I po zimowych roztopach,  pokazały się różne śmieci, które były wyrzucane głównie z samochodów, ale też niektóre przez przechodniów. No to jak nie my, to kto? Zebraliśmy się i też przy wsparciu urzędu, który dał nam worki wzięliśmy się do pracy. Dzielimy się na cztery grupy i zbieramy śmieci. Muszę przyznać, że dużo dzieci uczestniczy w tym nie tylko klubowiczów.

[HK]: Wśród nich jest rywalizacja, kto znajdzie najdziwniejszą rzecz podczas akcji. Na razie znalazły patelnie, garnki, kołpaki, mnóstwo ciekawych rzeczy. Dzieci później są mega szczęśliwe, jak pozują z tymi rzeczami, które tam gdzieś znalazły. Cały czas myślimy, że w kolejnym roku nie będzie nic w tych rowach, przy ulicach, ale zawsze to są dwie, trzy przyczepki samochodowe tych śmieci zbieramy zawsze. Niestety spotykamy się też z negatywnym odbiorem, ale najłatwiej usiąść przed komputerem i komentować.

 

Tak słucham tego, co mówicie i mam nadzieję, że czytelnicy też podzielą moje zdanie – jesteście bardzo samowystarczalnym klubem. 

[HJ]: Tak. Przez lata to w sumie nabywaliśmy różne rzeczy, które są potrzebne nam przy organizacjach. Mamy swój pomiar czasu, bramę, którą mamy zawsze na biegach i która też jest taką naszą wizytówką. Mamy swój namiot, w którym jeżeli kiedyś pada, czy są niesprzyjające warunki, no to możemy zrobić biuro zawodów polowe ławki i krzesła.

[HK]: Mamy zestaw do cateringu – zaparzacz do wody,  nagłośnienie. Od iluś lat staraliśmy się, abyśmy byli jako klub samowystarczalni. Żebyśmy nie musieli nikogo o nic prosić. Co roku stawialiśmy sobie jakiś tam cel. Najbardziej cieszymy się z pomiaru czasu, którego wynajmowanie na każdą imprezę kosztowało nas 2,5 do 3 tys. zł. A jeśli masz cztery imprezy do roku, to te 12 tysięcy złotych możesz spożytkować na coś innego. Dzięki temu mogliśmy zrobić duathlon i przekazać cały dochód na dziecko. Ostatnio nie musieliśmy wynajmować zabezpieczenia medycznego, bo udało nam się dwóch klubowiczów przeszkolić w zakresie udzielania pierwszej pomocy. Te koszty możemy zainwestować w coś innego. I tak zawsze staramy się, żeby co rok coś zrobić, żeby to zostało w tym klubie. Mój strych już powoli tego nie mieści.  Przez te wszystkie lata to chyba nie byłbym w stanie wszystkich podać osób, które nam dzieliły wsparcia, naprawdę jest ich bardzo, bardzo dużo. Za którym zawsze wszystkim serdecznie dziękujemy.  nami czuwają i zawsze nas wspierają Wydaje mi się, że chyba taką puentą w tym wszystkim jest to, że to jest wszystko robione od serca. Na zakończenie chcielibyśmy życzyć mieszkańcom Naszej gminy, Zdrowych spokojnych świat Bożego Narodzenia oraz Szczęśliwego Nowego Roku 2025, może ktoś pod wpływem noworocznych postanowień da się zarazić Naszą pasją.